Troska o jasność wewnętrzną

Nie odchodź, dziecko - ty wieczne dziecko - nigdy nie odchodź. Jeżeli nawet odchodzisz, pamiętaj, że pozostajesz we mnie. We mnie zostają wszyscy, którzy odchodzą. I wszyscy, którzy przechodzą, we mnie mają swoje miejsce - nie tylko przystanek - miejsce trwałe. Ludzi, których rozproszył Adam, ja skupiam. Jest we mnie miłość mocniejsza od samotności. Ta miłość nie jest ze mnie. Chociaż o niej zamierzam mówić, milczenie więcej tutaj wyraża, niż mowa.

Ludzie zamieszkują ziemię, która ma dwa bieguny. Nie mają tu miejsca stałego. Wszyscy są w drodze. Droga ich prowadzi od bieguna samotności do bieguna miłości. Kocham Adama i przywracam mu stale ojcostwo, którego on się wyrzeka. To ja dyskretnie zamieniam jego samotność w moje macierzyństwo. I tak wyzwalają się ludzie z tego dziedzictwa, którym jest najdziwniejsza wspólnota - wspólnota samotności. I Adam z niej również się wyzwala. Pomagam mu wyjść poza krąg, który go wiąże z nim samym.

Nie myślcie, że jestem dla niego natchnieniem. Jestem na to zbyt prosta i zbyt zmęczona. Jestem zmęczona ludźmi inaczej niż on. Adam nie widzi mojej piękności, a może nawet nie wie, kim jestem. Weszłam w jego dzieje niezauważona. Wśród wielu sług historii jestem sługą najcichszą. I nawet nie jestem światłem tych, których oświecam - raczej cieniem, w którym odpoczywają. Matka powinna być cieniem dla swych dzieci. Ojciec wie, że w nich jest: on chce w nich być i sprawdza w nich siebie. Ja natomiast nie wiem, czy w nich jestem - czuję tylko, kiedy one są we mnie. I tak moja nieobecność wymienia się z obecnością Adama, a jego nieobecność z moją obecnością. Zupełnie inaczej jesteśmy obecni i nieobecni. Gdyby Adam wiedział o mnie w całej pełni, gdyby znał całą prawdę o mnie, przestałby tkwić w samotności i dojrzałby w sobie rysy Oblubieńca, z którymi się kryje.

Gdy rodzę dzieci - są to także jego dzieci, nie tylko moje - przywracam mu przez to samo bodaj cień ojcostwa, z którym on rozstaje się od początku, nie mogąc rozstać się całkiem. I w tym cieniu trwam - nie zauważona przez niego, nie kochana. Czasem spotyka się ze mną i pyta o ból rodzenia. Kiedy jednak odpowiadam mu na to, on zaprzecza: nasze prawdy nie mogą się spotkać. Nie jestem oblubienicą tego, którego kocham. Jestem tylko matką.

(Przestrzeń, w której znajduje się Matka, rozjaśnia się stopniowo w swej części górnej. Widać ludzi zgrupowanych podobnie jak w czasie monologu Adama.)

Ludzie, którzy odeszli, którzy polegli w tylu walkach - życie bowiem jest pełne walk - są urodzeni przeze mnie na nowo. Jestem ich cieniem, nie mają bowiem pełnego piękna od zewnątrz, tylko potrzebują spoczynku. I nie wiem, jak to się dzieje, że tych ludzi wypełniam od wewnątrz jasnością. A raczej wiem, tylko wiedza moja jest wiarą. Wiara jest także wiedzą - lecz w swoim punkcie najczulszym już nie jest wiedzą, lecz oczekiwaniem. I to jest jasność jedyna, na jaką mnie stać. Tę jasność przelewam w ludzi, którzy rodzą się ze mnie. Jest to prawdziwa jasność wewnętrzna zespolona z zewnętrznym zmęczeniem.

Przez zmęczenie, jakie wypełnia życie, rodzę ludzi - zarówno jak przez światło, którego doznają od wewnątrz. Nie rodzę ich fizycznie, jak kobieta, chociaż trud mojego rodzenia nie jest mniejszy. Jest inny: bardzo trudno bowiem zespalać zmęczenie ze światłością, a światłość ze zmęczeniem. Ach, Adam! Dlaczego on gardzi tym trudem? Dlaczego nie wierzy w światłość, która jest zespolona ze zmęczeniem - lecz stale wybiera samotność? Ludzie, którzy rodzą się z niego, od wewnątrz są w mroku. Nie oczekują. Jestem drugim biegunem samotności Adama. Stale muszę przyodziewać jego dzieci w światłość, bo chodzą od wewnątrz nagie. Okrywają się na zewnątrz olbrzymim bogactwem stworzeń oraz swych własnych dzieł - ale od wewnątrz są nagie. Pozostaje im tylko wstyd. Uciekają przeto, wołając: "skryłem się, bom jest nagi".

Znam tyle kobiet, które rodzą w bólach. Macierzyństwo w rodzaju ludzkim naznaczone jest piętnem boleści. Boleścią płaci człowiek za radość istnienia. Gdy się narodzi dziecię, jest nagie. Kiedy dźwignie się z bólów rodzenia jego matka, zaniesie je do kąpieli, by woda spłynęła na małe ciałko i przywróciła mu świeżość. Ja uczestniczę w troskach wszystkich matek i każde dziecko tej ziemi pragnę zanieść do kąpieli. Musimy je obmyć w wodzie, by zawsze było świeże, musimy je od wewnątrz przyodziać tą jasnością, która wyzwala ze wstydu istnienia. Proszę was, matki, byście uczestniczyły w moim macierzyństwie.

(Jakieś kobiety wychodzą z różnych grup i przybliżają się do Matki - która to, co mówi z kolei, kieruje do Niewidzialnego dziecka spoczywającego w Jej ramionach.)

Maleństwo, wiem już, że żyjesz, bo płaczesz i śmiejesz się na przemian. Ale nie wiem jeszcze, że twój płacz i śmiech odzywa się w całym wszechświecie. Maleństwo, chcę ci oszczędzić wstydu istnienia - i dlatego mówię: weźmij w siebie światłość, która przeprowadzi cię przez samotność Adama i doprowadzi do Ojca. Oto jest chwila mojego zarazem rodzenia. Chwila, w której staję się Matką.